OSOBLIWE I CUDOWNE PRZYPADKI AVY LAVENDER, LESLYE WALTON - RECENZJA

Historia Avy Lavender zdecydowanie jest osobliwa, ale i moje doświadczenia z tą książką były dość dziwne.
Zacznę od tego, czego spodziewałam się po tej książce. Słyszałam o niej tyle, że opowiada o dziewczynie ze skrzydłami, jest nietypowa i zdecydowanie zapada w pamięć, oraz że należy do gatunku pomiędzy fantastyką a obyczajówką. Moje wyobrażenia o tej książce były więc takie: jest to przyjemna opowieść o skrzydlatej nastolatce, lekka i miła, a o jej wyjątkowości miałam się dopiero przekonać.
Zdecydowanie nie spodziewałam się tego, co dostałam.




Sprostujmy kilka rzeczy. Książka nie jest jedynie historią o Avie, a o całej jej rodzinie, dokładniej o czterech pokoleniach. Dużo czasu mija, zanim z francuskiej wsi jej prababki przeniesiemy się do domu bohaterki w Seattle. Powieść jest  jednak opowiedziana oczami Avy, przez co jednocześnie towarzyszy czytelnikowi cały ten czas i pozostaje dla niego zagadką.
Nie jest to też coś "pomiędzy fantastyką a obyczajówką", a realizm magiczny. Miałam z nim wcześniej styczność tylko raz, ale podobieństw do tamtej książki znalazłam wiele.

Tak więc na początku byłam zdziwiona, bo czytałam historie innych ludzi, którzy wcale nie byli skrzydlatymi nastolatkami. Jednak spodobało mi się to oraz fakt, że autorce udało się przedstawić tak rozłożone w czasie wydarzenia w jednocześnie zwięzły i poruszający sposób.

Co bardzo uderzyło mnie w tej powieści, to to, jak zostali przedstawieni jej prawdziwi "główni bohaterowie", czyli miłość, śmierć i cierpienie.
Leslye Walton nie nadużywała słów i opisywała te aspekty tak, że trafiała prosto w serce, ale i pozostawiała dużo przestrzeni na własne przemyślenia.

Na czym polega osobliwość tej książki? W dużej mierze wpływają na nią styl pisania oraz bohaterowie, którzy zdecydowanie nie są przeciętnymi ludźmi. Fakt, że jest to przedstawicielka realizmu magicznego również nie jest bez znaczenia. Przejawia się on nie tylko w dziwnych zdarzeniach, ale i dwuznacznych zdaniach, które nie wiem, czy są jedynie przenośnią, czy mam brać je na serio. Pod tym, i też paroma innymi względami, powieść przypomina mi "Prawiek i inne czasy" Tokarczuk. I tu mamy wiele pokoleń i te charakterystyczne urwane wątki pozostawiające do myślenia. Bohaterowie często zachowują się w niezrozumiały dla nas sposób, trochę wyolbrzymiony. Jednak "...przypadki..." podobały mi się bardziej, może dlatego, że były nieco bardziej subtelne, o ile można tu mówić o subtelności.

Akcja rozwijała się dość długo i jest to pewien minus, choć i bez tego książka była wciągająca i szybko ją przeczytałam. Gdy jednak już dochodzi do punktu kulminacyjnego... No cóż, przygotujcie się na dużą dawkę emocji i kryzys egzystencjalny po odłożeniu powieści.

Dla mnie jednak nie na tym kończą się osobliwości związane z tą książką. Otóż to, co bohaterka zrobiła z włosami, ja zrobiłam na tydzień przed przeczytaniem tej książki. I dokładnie, kiedy w powieści czuć było w powietrzu nadchodzącą ulewę, u mnie rozpętała się burza z rekordową ilością błyskawic. Tak więc siedziałam na parapecie i czytając o strugach deszczu, zerkałam w dół z szóstego piętra na przemokniętych ludzi i zastanawiałam się, czy ten realizm magiczny nie przeniknął przypadkiem do mojego życia.

Popularne posty z tego bloga

Recenzja - Magonia, Maria Dahvana Headley